SZKOŁA XXI WIEKU: OGRÓD CYFROWYCH MOŻLIWOŚCI

SZKOŁA XXI WIEKU: OGRÓD CYFROWYCH MOŻLIWOŚCI

Opublikowano: Autor: Krzysztof Głomb
Ideę wprowadzenia do polskich szkół powszechnej nauki „programowania” jednym głosem poparli dwa lata temu ważni dla sukcesu tego pomysłu ministrowie edukacji, nauki i cyfryzacji. Na zapleczu Ministerstwa Cyfryzacji - w Szerokim Porozumieniu na Rzecz Umiejętności Cyfrowych – trwała wówczas debata na ten temat, ujawniająca - co warto zaznaczyć - istotne różnice specjalistów i w środowisku profesorskim w podejściu do tego pomysłu.

Ale mimo różnic można by powiedzieć: rozmawialiśmy poważnie, był to w sumie dobry merytorycznie czas dla informatyki w szkołach. Z chwilą jednak, gdy tzw. programowanie trafiło pod strzechy dyskusja zamilkła, mimo że w tym znaczącym cywilizacyjnie dla Polski procesie widać sporo przypadkowości i ewidentne błędy. Ta cisza jest tym bardziej bolesna, iż „programowanie” to tylko część informatycznego pola, z jakim uczniowie  powinni zostać twórczo skonfrontowani w szkole. Warto się zatem zastanowić, czy aby forsując powszechną naukę „programowania”, nie pochylamy się nad problemem rangi ogrodowej rabatki w sytuacji, gdy - by strawestować powiedzenie prof. Lecha Mankiewicza - na pielenie czeka cały ogród problemów związanych z wykorzystaniem technologii cyfrowych w szkole XXI wieku. Ta zawężona perspektywa może nas bowiem sporo kosztować. 

Za upowszechnieniem nauki programowania stoją autorytety Rady ds. Informatyzacji Edukacji, przypisujące umiejętnościom „programowania” wyjątkowo silny wpływ na szersze, cywilizacyjne kompetencje uczniów: zdolność do kreowania i logicznego myślenia, a także łatwość pracy w grupie i smykałkę do algorytmizowania otaczających nas procesów. A nawet biegłość w rozwiązywaniu problemów z dziedzin wykraczających wyraźnie poza informatykę za pomocą metod i narzędzi właściwych tejże. Nawiązano w tym do atrakcyjnego pojęcia: myślenie komputacyjne (computational thinking), pod którym kryć się ma pakiet szerokich kompetencji ucznia docierającego do celu szkolnej ścieżki nauki programowania. Co prawda trudno o dowód, że kodowanie lepiej uczy pracy w grupie, niż np. gra w drużynie siatkarskiej, analiza tekstu literackiego gorzej przygotowuje do krytycznego myślenia, niż zabawa ze Scratchem, a logicznego myślenia słabiej nauczymy się na lekcjach chemii, ale jestem skłonny przyznać, że „programowanie”, nazywane czasem niesłusznie kodowaniem, jest dziś cool i w Polsce ma swoje dobre dni.    

Wbrew jednak oczekiwaniom wyrażanym w zanikającej dziś zresztą debacie - nauka „programowania” sama w sobie nie stanowi lekarstwa na kłopoty polskiej oświaty związane zdefiniowanym w badaniach PISA/ PIAAC deficytem kompetencji cywilizacyjnych (w tym cyfrowych), cechującym uczniów, a po części i innych aktorów szkolnej sceny: nauczycieli, dyrektorów szkół i decydentów samorządowych. Problem jest bardziej złożony a jego kaliber - większy. Paradygmat cyfrowy, Internet ze swoimi zasobami, postawy i kultura korzystania z sieci przez różnorodnych użytkowników muszą zakorzenić się w szkole znacznie szerzej i głębiej, niż tylko przez naukę „programowania”, zmieniając ją cywilizacyjnie, kulturowo i społecznie.

Pielenie informatycznej rabatki jest sensowne, zero sprzeciwu, ale w pierwszym rzędzie powinniśmy wziąć się za bary z problemem większej rangi: z zapuszczonym cyfrowo ogrodem polskiej oświaty. Zdolność do twórczych interakcji, do aktywnego komunikowania się, umiejętność pracy w grupie, czy zerwanie z dominująca kulturą copy and paste a także sprawność w krytyczno-analitycznym korzystaniu z zasobów edukacyjnych online (m.in. odsiewanie prawdy od fake news) nie pojawią się bowiem u uczniów jak za pociągnięciem czarodziejskiej różdżki w wyniku realizacji nowej podstawy programowej kształcenia informatycznego, powieszenia w klasie kolejnej tablicy multimedialnej ufundowanej w ramach programu „Aktywna Tablica”, czy zajęć pozalekcyjnych z kodowania. Potrzeba znacznie więcej, i o to więcej chciałbym się upomnieć.

„Programowanie”, zwłaszcza definiowane szeroko jest potrzebne - bez dwóch zdań. Poprzez zrozumienie zjawiska algorytmizacji problemów przygotuje ono sporą grupę dzieci do złożoności świata cyfrowego - da części z nich „trzeci język”, u części uczniów zwiększy szansę na rynku pracy (jeśli zostaną informatykami, robotę dostaną od ręki), u innych znów rozwinie naturalne zdolności matematyczne. Tyle, i aż tyle.

Racjonalność myślenia o objęciu nauką „programowania” znacznie większej niż dotąd liczby uczniów nie może jednak przesłaniać potrzeby realizacji kompleksowego i zróżnicowanego programu konsekwentnej zmiany dydaktycznej, kulturowej i technologicznej w polskich szkołach, bez której rzeczone programowanie pozostanie kwiatkiem do kożucha tradycyjnej polskiej szkoły. Szkoły w swoim głównym nurcie wciąż zdominowanej przez lekcje w formule wykładu ex cathedra, zachowawczo podchodzącej do świata cyfrowego (już słyszę: nie przesadzajmy z tym Internetem, musimy zachować proporcje między tym co realne a wirtualne), ukierunkowanej na wyniki testów i ograniczającej korzystanie z Internetu do „pracowni komputerowej”, pamiętającej jeszcze czasy ministra Giertycha.

Takim programem kompleksowej zmiany miała być rządowa inicjatywa „Cyfrowa Szkoła”, której pilotaż przegalopował przez polskie szkoły w latach 2012 - 2013. Miała być, lecz nie była - program utknął za sprawą nierealistycznego harmonogramu realizacji i miernej jakości szkoleń dla nauczycieli, a na końcu zapadł się pod ziemię pośród politycznych swarów wyborczych. Ale przecież nie przeszedł bez echa w szkołach i samorządach lokalnych. Obudził oczekiwania, zmodernizował sprzętowo 400 szkół, ożywił dyskusję specjalistów. Pokazał wreszcie słabe punkty wdrożenia inicjatywy tej skali, a na ich tle zarysy pożądanego obrazu. Gorąca potrzeba zmiany została zdefiniowana. Spróbujmy zarysować główne jej filary.

Cel pierwszy - aktywizująca, interaktywna i spersonalizowana dydaktyka. Wsparta „odmiejscowieniem” uczenia się przez ucznia - poza szkołą, w domu, parku, wspólnie z koleżankami w kawiarni, a przy tym z wykorzystaniem materiałów udostępnionych online. Dziś - jak pokazują badania - zdecydowanie przeważającą metodą nauczania jest wciąż mniej lub bardziej klasyczny wykład, metoda podawcza, z natury kierująca pasywny przekaz w jedną stronę: od nauczyciela do ucznia (w skali kraju 70 proc. lekcji wg badań zespołu prof. Marleny Plebańskiej, 85 proc. w Małopolsce w badaniach Stowarzyszenia „Miasta w Internecie” przed 5 lat). Przez to rodząca relatywnie niewielkie zapotrzebowanie na zasoby edukacyjne online i korzystanie z urządzeń cyfrowych. Słabo motywująca do zmian podejścia do dydaktyki w szkole i wobec ucznia jako osoby „samouczącej się”.

Warunkiem sine qua non wkroczenia polskiej szkoły w epokę cyfrową będzie zatem nie tyle wyposażenie klas w laptopy, tablety, tablice interaktywne i Internet, ile rzeczywiste upowszechnienie aktywizujących ucznia (i nauczyciela!), interaktywnych metod dydaktycznych stwarzających szanse na personalizację nauczania. Odwrócona klasa, webquest czy szerzej metody projektowe, gamifikacja, różnorodne eksperymenty z wykorzystaniem zasobów edukacyjnych online i bezpłatnych narzędzi cyfrowych - już dziś zmieniają fundamentalnie model i jakość nauczania przedmiotów nie-informatycznych wszędzie tam, gdzie stosują je nauczyciele - innowatorzy. To w tych mobilizujących ucznia i nauczyciela metodach stosowanych np. na lekcjach języka polskiego, przyrody czy historii - zdecydowanie bardziej niż podczas wykładu - rodzą się warunki do kształtowania wspomnianych kompetencji cywilizacyjnych i odejścia od demoralizującej praktyk „kopiuj i wklej”. To one właśnie wymagają korzystania z otwartych treści edukacyjnych online i uczą krytycznego stosunku do źródeł internetowych. Prawda, wymagają jeszcze czynnika fundamentalnego: możliwie najwyższych kompetencji cyberdydaktycznych nauczycieli. Kompetentni eduzmieniacze to jednak rzadki gatunek. Co znaczy nawet tysiąc aktywistów nowoczesnej dydaktyki w Polsce wobec pół miliona tworzących oświatowy mainstream.  

Upowszechnienie wspomnianych kompetencji cyberdydaktycznych to drugi cel koniecznej zmiany. Często mylony z nabyciem przez nauczycieli osobistych kompetencji „komputerowych”, czy wręcz informatycznych, w trakcie kursów dostarczających poświadczeń i certyfikatów niezbędnych do awansu zawodowego (nad jakością sporej części tych szkoleń zapuśćmy kurtynę milczenia). Jakość kursów, także oferowanych przez system publicznych ODN to zresztą temat na osobny artykuł. 

Badania wszak pokazują, iż większość nauczycieli potrafi już obsługiwać pocztę elektroniczną, opracować prezentację PowerPoint, pisać w Wordzie i obsługiwać arkusz kalkulacyjny Excela, korzysta z bankowości online, Skype ‘a i wyszukiwarki Google, itp. - słowem nabyła całkiem spory pakiet osobistych, funkcjonalnych kompetencji cyfrowych. Słowem nauczycuiele radzą sobie w korzystaniu z cyfrowego  świata w sferze prywatnej. Jeśli jest także dobrze, to w czym problem?  

Niestety te dotyczące osobistej sfery życia kompetencje cyfrowe w niewielkim stopniu pomogą nauczycielom podczas lekcji, na której spotkają uczniów szkoły epoki smartfona, biegłych w sztuce gier online, czatujących, zakorzenionych w portalach społecznościowych. Dzieci sieci, w niewielkim stopniu korzystające z Internetu jako narzędzia edukacji, rzadko zdolne do krytycznej oceny źródeł, zanurzone w kulturze kopiowania i odtwarzania treści bez refleksji nad ich pochodzeniem i naturą, stanowią największe dydaktyczne wyzwanie nauczyciela, do sprostania któremu nie przygotowuje niestety większość kursów i studiów pedagogicznych. By je prawdziwie zainteresować uczeniem się, także samodzielnym, z wykorzystaniem zasobów edukacyjnych online, nie wystarczy biegłość nauczyciela w tworzeniu i wygłoszeniu prezentacji lub uzupełnienie wykładu filmem z Internetu. Gramy o coś znacznie więcej.     

Konieczny zwrot na tym polu polegać winien na zamianie programów szkoleń nauczycieli z „komputerowych”, czy „internetowych” do cyberdydaktyczne - skorelowane z nowoczesnymi metodykami nauczania, powiązane z wiedzą o korzystaniu z otwartych treści edukacyjnych dostępnych w „chmurach edukacyjnych”, a także z setek bezpłatnych programów umożliwiających aktywizację uczniów podczas lekcji i na końcu - zakorzenione w najnowszych narzędziowych zdobyczach technologii. Modele takich szkoleń powstały w ostatnich latach w ramach innowacyjnych projektów finansowanych ze środków unijnych, są dostępne. Bądźmy też świadomi faktu, że każdy z przedmiotów nie-informatycznych obrósł już w Internecie atrakcyjnymi cyfrowymi narzędziami i zasobami edukacyjnymi - w znacznej części bezpłatnymi. Jakkolwiek krytycznie można się do nich odnosić (bo utrwalają na ogół frontalny model nauczania), w sieci znaleźć można np. tysiące scenariuszy lekcji, opracowanych w ramach projektów miast i regionów. Nad podstawami programowymi poszczególnych przedmiotów pochylały się także twórczo setki polskich nauczycieli, samodzielnie tworząc gry, multimedia, cyfrowe zasoby edukacyjne, czy wartościowe pomysły formalne.

To oni właśnie stworzyli bezcenny, choć wciąż dotąd niedoceniony przez decydentów, potencjał sieciowy edukacji, który obok nowocześnie sformatowanych szkoleń technodydaktycznych, przesądzić może o powodzeniu zmiany, jakiej musimy dokonać w głowach i modelu pracy nauczycieli. To potencjał, który postulowaną zmianę może na trwale zakorzenić. A aktywność dzisiejszych entuzjastów wprowadzić do głównego nurtu działań polskiej szkoły przyszłości. I co ważne: uczynić codzienną praktyką wymianę myśli, treści i doświadczeń praktykowaną przez setki tysięcy polskich nauczycieli - aktywnych internautów. 

Atrakcyjna, skuteczna i patrząca w przyszłość szkoła XXI wieku to en bloc cyfrowe środowisko uczenia (się). Skończmy zatem ze zamykanymi na klucz „pracowniami komputerowymi”, ze zablokowanym Internetem, z nauczycielem informatyki serwisującym sprzęt i z ruterem w gabinecie dyrektora. Skończmy z konserwatyzmem postaw nauczycieli - zbyt często słyszę: mnie to nie dotyczy, przecież moi uczniowie dobrze sobie radzą na egzaminach. Wprowadźmy trzeci wektor zmiany: ewolucyjnej, krok po kroku - rok w rok, z planem budżetowym, wedle przygotowanej w szkole „mapy drogowej”, zrozumiałej dla wszystkich w szkole i poza szkołą - przez rodziców.

Jak ją przeprowadzić? Rozpocznijmy od realizacji postulatu rzeczywistego upowszechnienia kompetencji cyberdaktycznych pośród większości nauczycieli przedmiotów nie-informatycznych w każdej szkole - w miejsce życzliwego kibicowania kilku entuzjastom „cyfrowej szkoły”, którymi możemy się pochwalić i wysyłać na kolejne szkolenia. Równolegle zapewnijmy w projekcie Ogólnopolskiej Sieci Edukacyjnej wysokiej jakości dostęp do Internetu na terenie całej szkoły (a nie tylko anachronicznych już dziś „pracowni komputerowych”) i wprowadźmy model obowiązkowego mobilnego korzystania z urządzeń cyfrowych w klasach w zależności od potrzeb nauczyciela. Czas wreszcie na wyposażenie wszystkich nauczycieli w laptop z dostępem do sieci. To niebywałe, ale nauczyciele jako jedyna grupa zawodowa sektora publicznego nie otrzymują od swego pracodawcy komputerów używanych w pracy! Po przetestowaniu i wprowadzeniu odpowiednich regulacji warto pomyśleć o otwarciu się na model BYOD - korzystania przez uczniów w szkole ze swojego prywatnego sprzętu, przede wszystkim smartfonów.      

Aktywizująca i personalizująca nauczanie dydaktyka, aktualizowane kompetencje cyberdydaktyczne nauczycieli oraz szkoła zmieniająca się w cyfrowe środowisko edukacji to znaczących rozmiarów „ogród możliwości”, w którym znajdzie się miejsce dla nauki programowania. Zrealizowanie kompleksowego programu cywilizacyjnej transformacji polskiej oświaty będzie oczywiście znacznie trudniejsze, niż wprowadzenie powszechnego kodowania. Jednak bez takiego programu wątpliwy wydaje się nawet dalszy los tych ostatnich działań, o czym wiedzą praktycy systemowych wdrożeń programów modernizacyjnych. Nie będzie rzetelnej i kreatywnej kontynuacji nauki „programowania” w postaci nowoczesnego podejścia do informatyki w klasach IV – VIII i w szkołach ponadpodstawowych bez - zarysowanego ex ante - „większego obrazu” już na początku procesu. I trudno sobie wyobrazić sukces inicjatywy i entuzjazm uczniów wywołany nauką kodowania w szkołach bez odpowiedniego sprzętu, z Internetem w jednej sali i ze sceptycznym, słabo przygotowanym do prowadzenia lekcji nauczycielem.    

Choć głosy na ten temat pojawiały się już wielokrotnie i nie wywołały znaczącego echa, chciałbym raz jeszcze mocno postawić problem: czas na publiczną debatę o programie cywilizacyjnej zmiany w polskich szkołach, tym bardziej, że bez dużych pieniędzy, wielu miliardów z budżetu państwa w ciągu 4-5 lat, się nie obejdzie. W programach unijnych do roku 2020 zapisaliśmy (czy ktoś wyjaśni dlaczego?) wyjątkowo mizerne środki na „cyfrową szkołę”, które pozwolą na sfinansowanie „usprzętowienia” nie więcej, niż kilku procent polskich szkół i podniesienie kompetencji cyfrowych zaledwie kilku procent nauczycieli. Tak mówimy o kilku procentach!  Symboliczny dylemat ogrodu i rabatki staje się zatem jeszcze bardziej aktualny i wyrazisty.

Krzysztof Głomb

k.glomb@mwi.pl

https://www.facebook.com/krzysztof.glomb

Autor jest prezesem Stowarzyszenia „Miasta w Internecie”, pomysłodawcą i współwórcą ośrodka eksperymentów dydaktyki cyfrowej FABRYKA PRZYSZŁOŚCI w Tarnowie, ekspertem zarządzania rozwojem cyfrowym

     

 

Udostępnij: